środa, 24 października 2012


Kolejna godzina na największym lotnisku w Europie... bleeee... nudy... Wcisnąłem się w kąt jednej z najbliższych poczekalni mojej odprawy i tkwię w nim, polegując na bagażach, na przemian oglądając przechodzące stada ludzi, przemieszczające się z jednego lotu na drugi, albo przysypiam, jak zając, na jedno oko... To małe miasto pod dachem budzi respekt swoją powierzchnią i zakamarkami. Ciekawe, ilu jednorazowo tutaj jest ludzi w największym nasileniu lotów. Dojazd po lądowaniu wyglądał jak jazda samolotem po ulicach... trwał 20 minut od pasa lądowania. Samolot co jakiś czas, jadąc zresztą z przyzwoitą prędkością, zatrzymywał się, przepuszczając na skrzyżowaniach inne, kołujące samoloty, od takich małych jak nasz, ATR 42, po przesuwające się po asfalcie gigantyczne Airbusy A 380, kolosy! W pewnym momencie wjechaliśmy w „uliczkę” pomiędzy ustawione szeregiem po obydwu stronach samoloty wszelakiej nacji, wokół których wrzała praca... Jak oni to ogarniają!?
Nudy...
czytam Lonely Planet, z nadzieją, że znajdę tam coś nowego, co przeoczyłem w gorączce i braku czasu przed wyjazdem...
Nudy...

jedyne miejsce na lotnisku, które znalazłem, z dostępem do gniazdka z prądem ;)

ale z drugiej strony to dobrze... mam okazję powoli zwolnić, wyciszyć się w naturalny sposób... :) przede mną cała noc w powietrzu... z międzylądowaniem na Karaibach, nocnych, niestety, Karaibach. Zawitam na 2 godziny w Republice Dominikany, po 10 godzinach lotu, później skok przez Morze Karaibskie kolejne 2 i pół godziny i ... witaj Kostaryko... 4.35 rano tamtejszego czasu...:) Wy już będziecie w środku swojej pracy... TAM jest czas – 6 godzin:)
Nudy... idę się odprawić do samolotu ;)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz