Kolejna godzina na największym
lotnisku w Europie... bleeee... nudy... Wcisnąłem się w kąt
jednej z najbliższych poczekalni mojej odprawy i tkwię w nim,
polegując na bagażach, na przemian oglądając przechodzące stada
ludzi, przemieszczające się z jednego lotu na drugi, albo
przysypiam, jak zając, na jedno oko... To małe miasto pod dachem
budzi respekt swoją powierzchnią i zakamarkami. Ciekawe, ilu
jednorazowo tutaj jest ludzi w największym nasileniu lotów. Dojazd
po lądowaniu wyglądał jak jazda samolotem po ulicach... trwał 20
minut od pasa lądowania. Samolot co jakiś czas, jadąc zresztą z
przyzwoitą prędkością, zatrzymywał się, przepuszczając na
skrzyżowaniach inne, kołujące samoloty, od takich małych jak
nasz, ATR 42, po przesuwające się po asfalcie gigantyczne Airbusy A
380, kolosy! W pewnym momencie wjechaliśmy w „uliczkę”
pomiędzy ustawione szeregiem po obydwu stronach samoloty wszelakiej
nacji, wokół których wrzała praca... Jak oni to ogarniają!?
Nudy...
czytam Lonely Planet, z nadzieją, że
znajdę tam coś nowego, co przeoczyłem w gorączce i braku czasu
przed wyjazdem...
Nudy...
jedyne miejsce na lotnisku, które znalazłem, z dostępem do gniazdka z prądem ;)
ale z drugiej strony to dobrze... mam
okazję powoli zwolnić, wyciszyć się w naturalny sposób... :)
przede mną cała noc w powietrzu... z międzylądowaniem na
Karaibach, nocnych, niestety, Karaibach. Zawitam na 2 godziny w
Republice Dominikany, po 10 godzinach lotu, później skok przez
Morze Karaibskie kolejne 2 i pół godziny i ... witaj Kostaryko...
4.35 rano tamtejszego czasu...:) Wy już będziecie w środku swojej
pracy... TAM jest czas – 6 godzin:)
Nudy... idę się odprawić do samolotu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz